 |
Ziemia - alternatywy
Ostatnio natrafiłam na ciekawy artykuł "Ziemia nie z tego świata" autorstwa Hazel Muir, niezależnej dziennikarki naukowej z Tunbridge Wells w Wielkiej Brytanii, która opierając się na rozważaniach Neila Comisa, astrofizyka z University of Maine w Orono, rozpatruje hipotetycznie różne scenariusze zdarzeń, dotyczące naszej planety.
Pod uwagę bierze różne wersje m.in. Ziemi bez Księżyca, Ziemi z dwoma naturalnymi satelitami, Ziemia plus Księżyc lub zatrzymująca się pozbawiona rotacji.
Wiadomo, iż nasz jedyny naturalny satelita powstał w wyniku zderzenia Ziemi z obiektem wielkości Marsa (Teja) ok. 4,5 mld lat temu. Młody Księżyc, uformowany z "powypadkowych okruchów" początkowo krążył w odległości ok. 1/10 dzisiejszej odległości od Ziemi, mając na nią zasadniczo większy wpływ - np. większe pływy.
Długość ziemskiej doby wynosiła wówczas ok. 8 godz., z biegiem czasu (i ucieczki Księżyca) wydłużając się do 24 godz. w dniu dzisiejszym.
Scenariusz - Ziemia bez Księżyca
Ale historia mogła się potoczyć zupełnie inaczej - do kataklizmu mogło nigdy nie dojść i Księżyc mógł się nie uformować.
Jaki miałoby to wpływ na Ziemię i jej ewolucję?
Z pewnością zabrakłoby głównego "winowajny" pływów, a siły wywołujące je pochodziłyby od Słońca, co osłabiłoby również ruch rotacyjny Ziemi i wydłużyło dobę z 8 do 12 godzin.
Zgodnie z Szacunkiem "wkład" Tei w masę Ziemi stanowi ok. 10% jej dzisiejszej masy. A zatem - gdyby nie doszło do zderzenia, siła ciężkości na Ziemi byłaby ok. 10% słabsza - bylibyśmy lżejsi, z czego z pewnością niektórzy by się cieszyli. Ale czy napewno?
Prawdopodobnie bliskim oddziaływaniom Księżyca zawdzięczamy pojawienie się życia na Ziemi. Młody Księżyc powodował pływy tysiąc razy wyższe od dzisiejszych i najprawdopodobniej zalewanie kontynentów przez oceany, wzbogacając w ten sposób morza w minerały wypłukiwane ze skał, przyczyniając się w ten sposób do powstania "pierwotnej zupy", w której narodziło się życie.
Czy zatem bez księżyca na ziemi nie byłoby życia?
Według Cominsa prawdopodobnie życie mogłoby się pojawić, lecz miałoby niewiele wspólnego z tym, jakie znamy - nie byłoby zwierząt przystosowanych do życia w nadmorskich zbiornikach wodnych, ani też polujących przy poświacie Księżyca, czy używających jej do nawigacji.
Małą pociechą pozostaje fakt, iż z pewnością nie byłoby w takim świaecie lunatyków, gdyż zupełnie nie wiadomo w jakim kierunku podążyłaby ewolucja.
Ale brak Księżyca miałby dla Ziemi inne, dalej idące konsekwencje. Grawitacja Księżyca bowiem stabilizuje obroty Ziemi. Jej brak spowodowałby większe przechylenie się Ziemi i w efekcie zaczęłaby się poruszać podobnie jak Uran na boku.
Raczej trudno to sobie wyobrazić, ale w ciągu roku Słońce przechodziłoby z jednego bieguna na drugi i spowrotem,co wymusiłoby stałą migrację wszystkich żywych istot w ucieczce przed ciemną, mroźną stroną globu.
scenariusz - Ziemia + dwa Księżyce
Bo niby dlaczego nie? Przecież ze "śmieci" pozostałych po zderzeniu mogły uformować się nie jeden, lecz dwa księżyce.
Czy dziś moglibyśmy oglądać dwa, zamiast jednego srebrnego oblicza? Najprawdopodobniej nie. Na długo bowiem przed tym, zanim pojawiły się na Ziemi złożone formy życia (a co dopiero człowiek) siły grawitacyjne księżyców doprowadziłyby do ich kolizji.
Niesamowicie znikoma szansa powstania i utrzymania się do dziś drugiego księżyca byłaby tylko wówczas, gdyby powstał w wyniku kolizji dwuch innych ciał zabłąkanych w pobliże Ziemi. Gdyby znaczna część energii kinetycznej została przeniesiona na jego towarzysza, który następnie oddaliłby się daleko w kosmos, wówczas istniałaby szanasa, iż nasz drugi księżyc osiadłby na stabilnej orbicie wokół Ziemi.
Czy wówczas wreszcie moglibyśmy się cieszyć, zgodnie ze starym przysłowiem, iż od przybytku głowa nie boli? Cóż...
Grawitacja naszego nowego Księżyca (nazwijmy go N) wywołałaby gigantyczne pływy i aktywność wulkaniczną, a nad Ziemią wisiałaby ciemna chmura pyłu. Wszystko to spowodowałoby masowe wymieranie istniejących organizmów.
Spokój zapanowałby dopiero w kilka lat po "ucieczce" towarzysza Księżyca N. Ale czy życie nie musiałoby zaczynać od początku? Mało prawdopodobne, by powstały formy znane nam dzisiaj.
Jednak jeśli ktoś miałby na tyle szczęścia, by przeżyć pojawienie się Księżyca N?
Przy założeniach, iż byłby tej samej wielkości co pierwszy, z tą samą płaszczyzną i kierunkiem orbity, lecz "zakotwiczony" o połowę bliżej - możnaby go podziwiać co 10 dni, dwa razy szerszy i cztery razy jaśniejszy od pierwszego. Pełnia obu księżyców jednocześnie z pewnością robiłaby wrażenie i ... oj, lunatycy musieliby mocno mieć się na baczności!
Ale w natyrze nie ma nic za darmo, ani nic na stałe.
Odległości pomiędzy Ziemią i Księżycami, a co za tym idzie zmienne siły grawitacyjne powodowałyby ugniatanie Księżyca N, utrzymując jego wnętrze w stanie płynnym, pobudzając do aktywności geologicznej.
Comins opisuje:
"Ależ to by było spektakularne. Na tym księżycu widać byłoby jarzące się rzeki i lawy."
Niestety, nigdy nie ma tak, żeby coś było tylko piękne, bez żadnego ale...
W tym przypadku istniałoby prawdopodobieństwo "wypluwania" przez Księżyc N części roztopionej skały w przestrzeń i wprost na Ziemię, fundując spektakle "spadających gwiazd".
Interakcja pomiędzy Księżycem a Ziemią powoduje "ucieczkę" Księżyca o 3,8 cm rocznie. Księżyc N oddalałby się szybciej i po ok. 1,5 mld lat doszłoby do nieuniknionej kolizji z pierwszym Księżycem, dosłownie zasypując Ziemię gradem odłamków, co z pewnością spowodowałoby kolejne masowe wymieranie.
Jak więc wynika z dotychczas rozpatrywanych scenariuszy, rzeczywista opcja wydarzeń jest dla nas najszczęśliwszą wersją.
cdn.
|
 |